Niemcy bez alternatywy?

Usunięto obraz.

Plakat wyborczy Partii Piratów "Czy czujesz teraz lepszą ochronę przed terroryzmem?". Źródło: piraten-gmh.de na licencji Creative Commens Lizenz CC-BY-SA V.3. 

 

Szczególnie w wypadku Partii Piratów wydawało się, że wkrótce zobaczymy ich w ławach Bundestagu. Najpierw w wyborach do landtagu w Berlinie pokrzyżowali Zielonym plany awansu na pierwszą siłą polityczną miasta i zastąpienia na stanowisku burmistrza miasta socjaldemokraty Klausa Wowereita przez Renate Künast. Dzięki zdobyciu we wrześniu 2011 roku 8,9% głosów do lokalnego parlamentu weszło wszystkich 15 osób z listy.

Pomarańczowa bandera

Na początku komentarze wskazywały, że sukces Piratów wynika z awangardowego charakteru niemieckiej stolicy i jej większego otwarcia na nowe – nie tylko w sensie polityki. Wkrótce jednak przyszły kolejne sukcesy – wejście do lokalnego parlamentu w Kraju Saary z wynikiem lepszym niż Zieloni oraz przekroczenie progu w Nadrenii Północnej-Westfalii i Szlezwiku-Holsztynie.

Choć nigdzie nie weszli do koalicji rządzących, sam fakt pojawienia nowej formacji wprowadził nieco urozmaicenia do ustabilizowanej, niemieckiej sceny politycznej. Komentatorzy zaczęli zwracać uwagę na antyestablishmentowe nastawienie głosujących, uznając w większości, że tematy niesione przez Piratów, takie jak ochrona prawa do prywatności czy reforma prawa autorskiego nie porywają umysłów i serc większej grupy wyborców.

Za uwodzicielską uznano za to obietnicę większej demokracji, która miała się spełnić dzięki wykorzystaniu narzędzi takich jak Liquid Feedback czy PiratenPad – wspólnej, usieciowionej pracy nad stanowiskami, dokumentami programowymi czy planem politycznych działań. Na tle podejmowanych na unijnych szczytach decyzji dotyczących przyszłości strefy euro i przyjmowanych w Niemczech ze sceptycyzmem programów pomocy dla pogrążających się w kryzysie krajów europejskich peryferii wydawało się to prawdziwym powiewem świeżości.

Odpływ elektoratu

Wkrótce potem jednak rozpoczęły się problemy. Przejrzystość działań nazbyt często zaczynała się przekształcać w toczone w internetowej przestrzeni kłótnie o kierunek rozwoju partii. Wolnościowe podejście do uprawiania polityki doprowadziło do sytuacji, w których wybrani do landtagów przedstawiciele partii nie chcieli przeznaczać części swoich pensji na potrzeby własnej organizacji. Pojawiły się doniesienia o infiltracji organizacji przez osoby działające wcześniej w skrajnie prawicowej Narodowodemokratycznej Partii Niemiec (NPD).

Dodajmy do tego, że inne partie zaprzestały nagonki (tyczy się to w szczególności Zielonych, których oskarżenia o „niedojrzałość”, „brak programu” i „kradzież pomysłów”, kierowane wobec Piratów brzmiały zdumiewająco podobnie do tych, które sami słyszeli pod swoim adresem 30 lat temu). W rezultacie nie mogli już prezentować się jako alternatywy atakowanej przez główny, nurt polityczny. Sondażowy zjazd z 12% do 2% przestał dziwić.

Utrata społecznego zaufania musiała boleć – tym bardziej, że powoli zaczęły się wykształcać zręby tego, co moglibyśmy nazwać „pirackim twardym elektoratem”. Jak pokazały realizowane od maja do lipca 2012 roku badania zlecone przez Uniwersytet Lipski, w przeciwieństwie do większych partii wśród sympatyków Piratów dało się wyróżnić sporą grupę dobrze wykształconych osób młodych, zarabiających poniżej tysiąca euro miesięcznie. Średnia wieku pirackiego elektoratu to 33,9 lat, podczas gdy następnych w kolejności młodości Zielonych – już 41,6, a w „partiach ludowych” – CDU oraz SPD – odpowiednio aż 58 oraz 53,8 lat.

Brzmi to na partię cyfrowego kognitariatu – marzących o pracy umysłowej ludzi, którzy tkwią w sektorze niskopłatnych „mini-jobs”, niegwarantujących stabilizacji życiowej. Przez chwilę wydawało się, że Piraci zajmą tę lukę, rozpychając się na politycznej scenie kosztem Zielonych (uznanych przez młodych za część politycznego głównego nurtu) oraz liberałów z FDP, nie wykazujących ostatnio zainteresowania prawami człowieka w ogóle, a prawami cyfrowymi w szczególe.

Choć – tak jak niegdyś Zieloni – lubią mówić, że podział wzdłuż osi lewica-prawica jest już przestarzały, sami prezentowali się jako społeczno-liberalna, progresywna partia praw obywatelskich. Z jednej strony badania Instytutu Forsa wskazały, że na skali od 1 do 10 na osi lewica-prawica piracki elektorat lokuje się blisko centrum z wynikiem 4,7 (dla porównania Zieloni zdobyli tu wynik 3,9, a SPD – 4,4), z drugiej – internetowa analiza Adriana Longa na bazie serwisu Political Compass wskazuje, że partia ta jest dużo bardziej lewicowa na skali ekonomicznej i libertariańska na osi światopoglądowej niż zarówno Zieloni, jak i Partia Lewicy.

Piraci za burtą?

Raz straconą polityczną świeżość trudno później odzyskać. Nie pomogło ani jednoznaczne odcięcie się od skrajnej prawicy, ani wymiana kierownictwa, ani też poszerzenie programu z myślą o zbliżających się wyborach. Choć piracka ideologia na całym świecie zaczyna coraz bardziej wychodzić poza kwestie związane z prawami cyfrowymi (pomaga jej w tym opracowana przez współtwórcę szwedzkich Piratów, Ricka Falkvinge, koncepcja „pirackiego koła” wzajemnie powiązanych tematów z różnych dziedzin życia), nadal nie jest traktowana przez szerokie grupy elektoratu jako ideologia kompletna, gotowa do udzielania odpowiedzi na pytania współczesności.

Darmowy transport może na dziś wydawać się tematem w debacie publicznej w Niemczech marginalnym, idea wprowadzenia jakiejś formy minimalnego dochodu gwarantowanego, płaconego wszystkim obywatel(k)om – mrzonką (mimo iż rozważa ją na poważnie każda niemiecka partia, poza liberałami, jak również ugrupowania z nurtu zielonej polityki na całym świecie), a postulat wprowadzenia płacy minimalnej niespecjalnie odróżniaja Piratów od partii lewicowych.

W tej sytuacji dla części Piratów idealną taktyką na wrześniowe wybory byłaby rezygnacja z dalszego rozszerzania programu i ponowne skupienie się na kwestiach, w których głos partii brzmi najbardziej kompetentnie, np. Internecie. Niedawno wybuchła afera wokół amerykańskiego programu PRISM, szpiegującemu globalną sieć internetową, co dawałoby im szansę na ponowne wypłynięcie na szerokie wody. Jak na razie jednak nawet wyjątkowo ostrożne wobec USA zachowanie Angeli Merkel i doniesienia, jakoby Niemcy same korzystały z rezultatów amerykańskiej inwigilacji nie wpłynęły znacząco na trendy – trudno uznać za polityczne trzęsienie ziemi jedno badanie instytutu Emnid, który dał Piratom 4%...

Podsumowując – Piraci mają coraz mniej czasu na przekonanie ludzi, by po raz kolejny dali im szansę. Mało prawdopodobne, by sztuka ta im się udała – Zieloni ustabilizowali swoje poparcie, a sondaże ponownie lokują FDP częściej powyżej progu. Być może uda im się zaznaczyć obecność w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego – ze względów konstytucyjnych granicę obniżono do poziomu 3%. Kto wie, czy nie będzie to kolejny impuls zarówno w rozwoju globalnego ruchu pirackiego (liczącego na potrojenie obecnej politycznej reprezentacji z 2 do 6 eurodeputowanych), jak i procesie powolnej odbudowy znaczenia partii w samych Niemczech.

Nieprzekonująca alternatywa

Zastanawia brak większych sukcesów innej nowej formacji na tamtejszej scenie politycznej – Alternatywy dla Niemiec (AfD). Podczas gdy Piratom można było zarzucać polityczną niedojrzałość, wśród twórców AfD nie brakowało ekonomistów i dysponujących politycznym doświadczeniem byłych członków CDU. Wydawało się również, że Niemcy nazbyt długo były krajem, pozbawionym politycznej reprezentacji jakiegoś rodzaju populistycznej prawicy – niekoniecznie ksenofobicznej, ale chociażby prezentującej podejście niechętne dalszej federalizacji Europy.

Co ciekawe wydaje się, że przygasł temat kolejnych bailoutów dla pogrążonych w kryzysie krajów południa Europy. Grecki rząd wytrwale wdraża następne, drakońskie reformy – od zwalniania tysięcy pracownic i pracowników sektora publicznego po okresowe zawieszenie działalności mediów publicznych, Włochy mają rząd jedności narodowej z partiami od prawa do lewa, a Hiszpania i Portugalia nadal podążają drogą cięć i zaciskania pasa. Do czasu wrześniowych wyborów żadne prośby o dalsze „strzyżenie długów” nie mają prawa wypłynąć na światło dzienne, a najważniejsze zmiany w europejskiej architekturze – w tym pakt fiskalny – niemiecki parlament już ratyfikował.

Stawia to AfD w trudnej sytuacji. Całe olbrzymie poruszenie wokół jego powstania (które – nawiasem mówiąc – do tej pory w żadnym sondażu preferencji partyjnych nie zdobyło więcej niż 5% głosów, utrzymując się najczęściej na poziomie 2-3%) opierało się na założeniu, że kondycja strefy euro będzie głównym tematem kampanii. Stabilizacja sytuacji wyraźnie im nie służy i coraz bardziej utrudnia przełożenie na dobry wynik wyborczy AfD sondaży o gotowości 26% Niemców do głosowania na partię przeciwną wspólnej walucie.

Alternatywa dla Niemiec była dla SPD i Zielonych nadzieją na uszczknięcie paru punktów procentowych – gdyby ten scenariusz się zrealizował, liberałowie mogliby nie wejść do parlamentu, a słabsza pozycja Angela Merkel wymusiłaby oddanie władzy czerwono-zielonej koalicji.

Może się jednak okazać, że silniejsza pozycja AfD przyniesie zgoła odmienne skutki. W kwietniowym badaniu Infratest Dimap okazało się, że w największym stopniu głosów pozbawiłaby... Lewicy – aż 29% potencjalnego elektoratu to zwolennicy tej właśnie partii. W przypadku wzrostu więcej głosów mogłaby odebrać partiom na lewo od centrum – SPD, Zielonym i Lewicy (czerpiąc łącznie 64% potencjalnego poparcia) niż chadekom (19%).

Powyższy scenariusz byłby, rzecz jasna, możliwy gdyby AfD przekroczyła próg i weszła do wielkiej polityki, jak to jej wieszczono. Na razie niewiele na taki rozwój sytuacji politycznej wskazuje. Wygląda na to, że w tym roku wyborczynie i wyborcy preferować będą sprawdzone, polityczne marki.

W następnym odcinku przedwyborczego dossier poszukamy odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób niemiecka polityka ekonomiczna może przyczyniać się do kryzysu strefy euro – i jakie są perspektywy na jej zmianę.